Tegoroczny Odpust św. Anny w Oleśnie

NA PĄĆ DO OLESKIEJ ANIENKI

Zbliża się kolejny odpust św. Anny w naszej parafii. Tłumy oleśnian i gości nawiedzą kościół św.  Anny, który  jest „sercem” wszystkich oleskich świątyń, najliczniej  odwiedzanym kościołem pątniczym na całej Ziemi Oleskiej. To lokalne sanktuarium należy do kościołów odpustowych, jakich wiele powstawało po soborze trydenckim, który propagował nowe formy religijności – wspólne modlitwy, procesje, pielgrzymki czy widowiskowe obrzędy.  Wszystko to wymagało nowych obiektów kultu. Wznoszono je w miejscach wsławionych różnymi cudownymi wydarzeniami, objawieniami, uzdrowieniami czy ocaleniami. Toteż kościoły odpustowe prezentują znacznie bogatszy od parafialnych program architektoniczny. Funkcje takich miejsc wymagały większej liczby kaplic z ołtarzami i rozmaitych przybudówek, balkonów, galerii, podcieni, służących licznie zgromadzonym wiernym. A pielgrzymowały tu tłumy od co najmniej pięciu wieków. W XVI i kolejnych stuleciach do liczącego niespełna 1 tys. mieszkańców Olesna na odpust św. Anny przybywały rzesze liczące 10 tys. pielgrzymów, a nabożeństwa w czasie uroczystości odpustowych trwały  całą oktawę, czyli  osiem dni bez przerwy.  Kazania wygłaszano z drewnianej stojącej na dziedzińcu ambony[1].  Przed wejściem do kościoła gromadzili się żebracy.  W sobotę rano na drogach wiodących w kierunku Olesna ciągnęły kolonie wozów wypełnione ławeczkami, stolikami, chustami i różnorodnymi towarami. W ciągu kilku godzin ustawiały się rzędy bud odpustowych[2]. Pod sobotami spali niegdyś pątnicy. Klimat dawnych pąci obrazowo oddają wspomnienia Marii Gutowski, przedwojennej oleskiej  nauczycielki.

Z  sąsiedniej Polski,  przez granicę sunęły  długie rzędy słomianych plecionych wozów, ciągniętych przez małe, krępe konie. Przyjezdni pielgrzymi nocowali w lesie przy ówczesnej Landstraße (obecnie ulica Gorzowska). Chusty  zawieszone pomiędzy  pniami drzew służyły za hamaki, w których spały małe dzieci. Krystalicznie czystą wodę dla siebie i koni przynosili  z „Siedmiu Źródeł” oddalonych ok. pół godziny drogi od kościoła św. Anny.  Pielgrzymi na kolanach sunęli dookoła dużego kościoła św. Anny w dosłownym znaczeniu modląc się w pyle oddawali hołd majestatowi Bożemu. Pełni czci staliśmy  przed łaskami słynącym ołtarzem, za którym dało się zauważyć stary pień drzewa, przy którym ratunku szukała dziewczynka napadnięta przez zbójców podczas zbierania jagód. Śmiertelnie wystraszona zwróciła się do swojej Patronki św. Anny. Cud się wydarzył,  mężczyźni krążyli wokół niej nie mogąc jej dojrzeć. Z wdzięczności za ratunek została na sośnie zawieszona podobizna św.  Anny, wokół  której później wzniesiono drewniany kościół.

Udajemy się do najstarszej świętości tych stron, do ich ukochanego miejsca, i wędrujemy w kierunku św. Anny skrajem lasu, gdzie otula nas ciężki, słodki zapach łubinowych pól. Tam stoi przed nami w świetle wieczornego słońca stary kościółek drewniany ze swoją przybudowaną kaplicą w kształcie gwiazdy. Gdy spojrzy się przez dziurkę od klucza, to widać dokładnie cudowny obraz nad głównym ołtarzem: św. Anna Samotrzecia. Jedynie gruby sznur dzwonu przesłania pole widzenia, schodząc z wieży zwisa w pośrodku kościoła i wzięty na bok przymocowany jest do ławki. W niedzielę po dniu św. Anny drzwi stoją szeroko otwarte. Z bliska i daleka przybywają ludzie, długie rzędy wozów, które w lesie wyprzęgają i stawiają swoje obozy: procesje z powiewającymi sztandarami, grajkowie z błyszczącymi instrumentami i pojedynczy wędrowcy na samotnych drogach polnych. Kościółek przebudził się ze swojego snu. Świece palą się na ołtarzu, a obłoki kadzidła przesłaniają cudowny obraz, przed którym klęczy tłum. Organy śpiewają swym lekko drżącym głosem, jak już śpiewały w dawnych czasach. Ich dźwięk unosi się ponad śpiewem i wypływa na zewnątrz do wielu ludzi, tutejszych i obcych, których kościółek nie pomieścił. Siedzą oni na zmurszałych grobach między kłaniającymi się trawami, pod starymi lipami, gdyż pragną brać  udział we  mszy św. odprawianej w środku kościółka. Teraz organy milczą, rozbrzmiewa srebrzysty dźwięk dzwonu przeistoczenia, na krótką chwilę pochylają się ludzie i wszystkie stworzenia wielbią Boga. Później życie powraca do swojego porządku, uśmiechnięte, wesołe życie wraz z budami, kiełbaskami i piwem, piernikami, miętowymi laskami, cukierkami i budami z pamiątkami, bez których nie byłoby mowy o należytej uroczystości odpustowej.  Szum, rozmowy, konie, dorożki. Konie odpoczywały w pobliskich lasach. W czasie odpustu nie dręczyły ich gzy ślepce – zwane muchami kłującymi. Spowodowane to było kwitnieniem bylicy – bożego drewienka, która swoim silnym, odurzającym zapachem powstrzymuje muchy[3].

Odszedł już do lamusa historii, opisywany przez autorkę wspomnienia, staropolski zwyczaj obchodzenia kościoła lub ołtarza na kolanach, a także  leżenia krzyżem na placu kościelnym. Relikty tej formy pobożności obserwujemy jeszcze m.in. na Jasnej Górze.

        O uroczystym świętowaniu odpustu św. Anny w 1850  i 1853 r.  donosiła ówczesna prasa, nawet ta wydawana  we Wrocławiu. Oto kilka przykładów: Jak przywiązanie do religii nie słabnie mimo wstrząsu ostatnich lat można było się przekonać przedwczoraj na odpuście św. Anny w Oleśnie.  Już po południu  rozpoczynał wielkie święto wijący się pochód 3000 do 4000 pobożnych z duchownymi na czele, który przez nasze miasto do kościoła św. Anny  zdążał. Większa część pielgrzymów przybywała z dalekich stron. W niedzielę zgromadziło się ponad 10 tys. pątników na wielkim placu przed kościołem, ponieważ kościół nie mógł pomieścić tak wielkiej liczby wiernych. Wszystkich łączyła wierność w wierze i miłość Chrystusa. Przewielebny Proboszcz Reimann z Bodzanowic wygłosił główne odpustowe kazanie o sensie tej uroczystości, nawołując do wytrwania  w wierze. Po południu procesyjnie powrócili pątnicy do miasta z powrotem[4].

Występujące w tekście zdanie o wstrząsie ostatnich lat odnosi się do burzliwych wydarzeń Wiosny Ludów w latach 1848-1849, którym  towarzyszyła epidemia cholery i tyfusu, także w Oleśnie.

Jutro przybędą ojcowie jezuici Petereck, Woitzehowsky, Wawretzko, Harder i Brunikowsky, po tym jak w Radawiu głosili misje święte przez 14 dni wśród wielkiej rzeszy wiernych. Oni znaleźli u pana Schmakowskiego gościnę. Dwaj ojcowie będą głosić kazania w języku niemieckim, a trzej w języku polskim na wolnym placu, ponieważ dla spodziewanych tysięcy pielgrzymów pomieszczenia kościoła św. Anny są  niewystarczające. Z datków kolekty przeprowadzonej wśród oleskich parafian na placu postawiono krzyż,  przy którym będą odprawiane msze święte[5].

 Jezuici, którzy przebywali  tu od  10 do 24 lipca prowadzili misje święte przy wielkim zainteresowaniu tutejszej okolicznej ludności. Ojciec Harder głosił dwa razy dziennie kazania w j. niemieckim w kościele parafialnym, którym przysłuchiwali się chętnie członkowie innych wyznań. W tym samym czasie na placu  przed kościołem św. Anny wygłaszano dziennie 6 kazań w języku polskim. W ostatnią niedzielę miało się zgromadzić wokół kaznodziei 15 tys. osób. Dopuszczenie do spowiedzi było uzależnione od wysłuchania odpowiedniej ilości kazań: mieszkający w pobliżu musieli wysłuchać przedtem 12-15 kazań, ci, którzy mieszkali ½ mili 10 kazań, ci, którzy mieszkali w odległości 1 mili 8 kazań, a ci, którzy oddaleni byli o 2 mile wysłuchać musieli od  5 do 6 kazań. W niedzielę u św. Anny został poświęcony krzyż misyjny, który w uroczystej procesji został zaniesiony do miasta. 24 ubrane na czarno dziewczyny z zapalonymi świecami szły na przedzie procesji, 6 na biało odzianych dziewcząt sypało kwiaty, 24 ubranych na czarno młodych ludzi niosło krzyż, który postawiono przy kościele parafialnym, przy którym każdego wieczoru śpiewano pieśni. Do spowiedzi i Komunii, która od 20 do 24 lipca miała miejsce w kościele  parafialnym,  było tak duże zapotrzebowanie, że wielu chociaż czekało od wczesnych godzin rannych do późnego wieczoru, nie załatwiwszy swojej sprawy, musiało wrócić do domu. Zachwyt katolickiej ludności w stosunku do jezuitów był tak wielki,  że wszystkie cechy zgłosiły gotowość towarzyszenia ojcom, ale ta propozycja nie została przez nich przyjęta. Stąd 26 lipca udali się misjonarze do Bodzanowic, gdzie planowali pozostać 14 dni. Tym samym ojcowie przebywali  w naszym powiecie przez 6 tygodni[6].

O misjonarzach jezuitach  głoszących kazania podczas odpustu św. Anny w Oleśnie wspomina także J. Lompa: Od 11-24 lipca 1853 r. przebywali tu misjonarze jezuici a kazania odprawiali po niemiecku i po polsku u św. Michała i św. Anny, ku wielkiemu zbudowaniu ludzi. W nabożeństwach uczestniczyło przeszło 15000 ludzi. Niezapomniane nazwiska czcigodnych ojców brzmią: przeor Peterek i ojcowie Proniewski, Wawretzke, Wojciechowski, Harder; pierwsi 4 dla odprawiania polskich, a ostatni dla niemieckich nabożeństw misyjnych[7].

            O odpuście św. Anny w Oleśnie pisano  także  na łamach „Posłańca Niedzielnego” wydawanego  we Wrocławiu: Olesno, 30 lipca 1899 r. Tłumy ludu zapełniły dzisiaj nasz starożytny kościółek pod wezw. Św. Anny z okazyi odpustu św. Anny. Deszcz jednak przeszkadzał nieco w uroczystości. Pomimo to tysiąc osób było u spowiedzi i przyjęło Komunię św. 15 księży słuchało spowiedzi. Kolejką powiatową przybyły setki i tysiące pątników i odjechało nią do domu w nadzwyczajnych pociągach. Bardzo wielu pątników było z Królestwa Polskiego[8].

 

            Najbardziej poczytne polskie pismo na Górnym Śląsku „Katolik” również donosił o uroczystościach odpustowych w oleskim sanktuarium:

W sobotę, w dzień św. Anny, i następnej niedzieli odbywał się odpust u św. Anny przy Oleśnie, na który przybyli pątnicy nie tylko z pobliskich powiatów, lecz i nawet z samej Polski. Już w sobotę podawano liczbę osób na 35 tysięcy, a w niedzielę jeszcze kilka tysięcy przybyło, tak że na odpuście było, można powiedzieć, więcej jak 50 tysięcy ludu. Samych maluczkich dziatek było kilkanaście set, bo tu każda chrześcijańska matka trzyma za swój obowiązek, przynieść z sobą swoje dziecię, aby je Bogu i opiece św. Anny ofiarować, Co chwila przychodziły procesye z licznemi chorągwiami, obrazami i muzyką. Księży było około dziesięciu, lecz to za mało, aby zadosyć uczynić dusznym potrzebom pobożnych, bo jeszcze wielu z tych musiało pozostać bez spowiedzi św. Klasztór, chociaż dosyć obszerny, niebyłby pomieścił tylko małą część ludu, dlatego było kazanie na cmentarzu, a i to jeszcze nie każdy je mógł dosłyszeć. Katolikom z dalszych powiatów Górnego Szlązka, którzy jeszczy u św. Anny przy Oleśnie nie byli, życzyłbym, aby tam aby raz dostać się mogli, co teraz, a osobliwie możniejszym nie trudno, gdyż koleją żelazną można jechać aż do bliskości Olesna, do dworca Chudoby (Sausenberg), 2 mile od tejże św. Anny. Już sam klasztór, który chociaż z drzewa, jest podziwienia godny. Wątpi każdy, kto go widzi, żeby dzisiajszych czasów potrafiono tak kunsztownie kościół z drzewa zbudować. Tenże klasztór, w roku 1701[9] zbudowany, składa się niby z 2 kościołów. Pierwszy kościółek, na którego lewym boku zakrystya, a na prawym przysionek, przez który się łączy z drugim kościółkiem, ma kształt krzyża. Drugi kościółek ma postać gwiazdy, w której rogach są kaplice do celi pszczoły podobne. Tak cały klasztór zdaje się mieć postać krzyża stojącego na gwiaździe. I nadchodzi nas myśl: że z ś. Anny wyszła gwiazda ranna, jutrzenka, Najśw. Panna Marya, a ta porodziła nam Zbawiciela, który życie swoje na krzyżu zakończył. Nie tylko klasztór jest odnowiony i cmentarz ślicznemi stacyami przyozdobiony, lecz zaś wymurowano nową kaplicę z różnobarwnem szkłem w oknach[10].

             

O świętej  Annie oleskiej nie tylko pisano w regionalnej  prasie, ale pamiętali o niej także hierarchowie Kościoła. Podczas odpustu św. Anny w 1918 r. uroczyście obchodzono jubileusz 400-lecia konsekracji  kościoła.  Proboszcz Paweł Foik[11] odczytał telegram z błogosławieństwem dla zebranych w Oleśnie pielgrzymów od ks. kardynała Adolfa Bertrama[12]: Pobożnym pielgrzymom przesyłam z całego serca błogosławieństwa biskupiego i łączę moje modlitwy z ich modlitwami.

            Podczas odpustu na tym świętym miejscu działy  się także  rzeczy  dziwne. Przekazane przez babcię ks. dr. Konrada Freiera opowiadanie „Jak to diabeł przeszkodził franciszkaninowi w kazaniu na odpuście św. Anny w Oleśnie”  dobitnie o tym świadczy.

Kiedy już w listopadzie zapadał wczesny zmrok, a za oknem gnany wiatrem deszcz stukał w szyby, zaczynała się najpiękniejsza godzina tej obrzydliwej pory roku, tzw. Dunkelstunde (ciemna godzina). Zanim szło się do chlewa zaopatrzyć zwierzynę, nakładało się do pieca drzewa, żeby mieć dobry płomień, otwierało drzwiczki piecyka, na podłodze rozkładało się koc i cała rodzina zasiadała przy ogniu. Zaczęto opowiadać o duchach, dawnych zdarzeniach, historie z tamtych lat.  My dzieci słuchałyśmy tych historyjek  z otwartą buzią.  Jedną z nich opowiadała babcia Jadwiga, jak to diabeł rozpędził ludzi na odpuście św. Anny w Oleśnie. Miało się to zdarzyć, kiedy babcia była jeszcze malutkim dzieckiem. Już parę dni przed odpustem św. Anny ludzie z ciekawością śledzili, czy  na odpust „przyjadą ojciec franciszkon”, bo bez franciszkanina odpust byłby z góry uważany za nieudany. I rzeczywiście, już w czwartek przed odpustem odprawiał w Oleśnie Mszę św. franciszkanin i to nie byle jaki, znali go już ludzie z jego „piekielnych kazań”, jakie głosił na misjach ludowych w parafiach lub na Górze św. Anny. Nadszedł dzień odpustu. Już w sobotę zjechały się furmanki na nieszpory, a ludzie z Olesna i z pobliskich wsi ciągnęli przez pola ku św. Annie. Na placu kościelnym była ustawiona ambona, a w rozstawionych dookoła kościoła pod sobotami konfesjonałach duchowni słuchali spowiedzi. Ojciec franciszkanin „grzmiał” potężnym głosem z ambony i „smażył grzeszników w piekielnym ogniu, który jest o wiele gorętszy od zwykłego ognia”. Nazajutrz w niedzielę już od wczesnego ranka zjeżdżały się bryczki i długie drabiniaste wozy, przystrojone młodymi brzozami, gdzie pobożni pielgrzymi śpiewali godzinki. Już od wczesnego ranka odprawiano przy bocznych ołtarzach w kościele msze św., a na placu kościelnym witano procesje i kropiono wodą święconą pielgrzymów. Rozpoczęła się uroczysta Suma odpustowa. Przed kazaniem zaśpiewano starą  pieśń „Dusza moja słuchaj Pana…” i ojciec franciszkanin wszedł na ambonę. Zapanowała taka cisza, że można było słyszeć brzęczące muchy. Kaznodzieja rozpoczął kazanie cytatem z Księgi Rodzaju: […] „położę nieprzyjaźń między tobą a Niewiastą i między potomstwem twoim a potomstwem Jej, Ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę Jej”(Gen 3,15). Pątnicy się nie zawiedli, już wiedzieli, że kazanie będzie „piekielne”, o szatanie. I rzeczywiście, kaznodzieja licznymi przykładami dawał dowody opętania przez diabła, mało jeszcze, szatan już takiej  nabrał mocy, że z pewnością opęta i pchnie świat  do straszliwej wojny, jakiej jeszcze ludzkość nie pamięta. Cały świat stanie w ogniu, a zabitych będzie tylu, że ich cmentarze nie pomieszczą. Nagle ni stąd ni zowąd zerwał się straszny szum, że aż drzewa zaczęły się łamać, a czarna chmura tak zasłoniła słońce, że było prawie ciemno. Konie stojące w zaprzęgu przy wozach i bryczkach, zdziczałe, poczęły szarpać i uciekać. Ludzie zaczęli się chować w kościele, a inni pobiegli do swoich koni. Ta cała zawierucha trwała nie dłużej niż około 10 minut, po czym znów zaświeciło słońce. Kontynuowano  odprawianie Mszy  św. na placu, gdzie stały furmanki, leżały połamane bryczki i wozy. Ciekawe, że nikt z ludzi nie został zraniony. Wracając z odpustu mówiło się tylko o jednym – to sam diabeł przerwał ojcu kazanie, bo „mówili cysto prowda o dioble” [13].

 

            Każdemu odpustowi towarzyszyły nie tylko przeżycia religijne, ale także ludyczna zabawa zakrapiana piwem czy gorzałką[14]. Potwierdza to  relacja  pruskiego urzędnika podróżującego po powiecie oleskim w końcu XVIII w. umieszczona w „Oleskim Telegrafie” Krótka historia pijaństwa w Oleskiem: Zdarzyło się więcej aniżeli raz, że w dni odpustowe po uroczystościach kościelnych, po których oddawano się pijaństwu, ludzie popadali w kłótnie, a nawet  mordowali się wzajemnie[15].

 

Także „Katolik” donosi o tym procederze:

Z odpustu mieli jak zwykle, nie tylko pątnicy, lecz i piekarze, karczmarze, rzeźnicy, obraźnicy itp. zysk: jedni duchowny, inni materyalny. Kramarze byliby jeszcze więcej utarżyli, gdyby po wielkiem nabożeństwie nie był przyszedł wicher, który ludzi rozegnał. Lecz i to było dobrze, bo się dlatego żaden nie opił, gdyż na tak świetny odpust przychodzą nieraz i pijacy i złodzieje[16].

 

        Nierzadko podczas odpustu dochodziło także do zabawnych zdarzeń. Pewien parobek wypił za dużo piwa na placu odpustowym i chwiejnym krokiem szedł do swojego konia uwiązanego do pnia drzewa, aby na niego wsiąść. Mimo kilkakrotnych prób nie udało mu się dosiąść konia.  Wówczas zwrócił się z prośbą do  14 Świętych Wspomożycieli, których obraz znajduje się w kościele św. Anny. – Pomóżcie, wy święci – po czym tak się  rozpędził, że  wskoczył na konia, ale spadł z  niego z wielkim impetem z drugiej strony. Raptownie wytrzeźwiał i potarł obolałe  ciało, zwracając się do 14 świętych: – No, no, mieliście pomóc, ale przecież nie wszyscy naraz.

        Od wieków wierni z wielką gorliwością    spieszyli na pąć do oleskiej św. Anienki, a tradycja obchodów odpustowych u św. Anny  pozostała i jest nadal kultywowana.  Co roku przybywa ok. 20 tys. wiernych na doroczny odpust  ku czci św. Anny, przypadający w  sobotę, niedzielę i poniedziałek najbliższe dacie liturgicznej uroczystości patronki – 26 lipca, aby tak jak przed wiekami zanosić tu swoje codzienne sprawy.  W procesji Oleśnianie przynoszą ze sobą figury świętych, parafialne sztandary, niegdyś nieśli obraz Matki Boskiej  Oleskiej. Przed i za  kościołem w dniach odpustu  ciągnie się sznur straganów, bud odpustowych, kolorowych baloników, cały ten jarmarczny kram, tak pożądany przez najmłodszych pątników.  Odurzający zapach maszketów odpustowych:  waty cukrowej, odpustowych bombonów – brązowych  kartofli, różowo i żółto  nakrapianych cukierków,  galaretek, miśków, makronów, krajanki piernikowej,  blask kolorowych rupieci: pistoletów różnej maści, pluszaków, odgłosy kapiszonów, korków  czy  piszczałek.  Pierścioneczki, koraliki, spineczki i inne świecące cacuszka.  Niegdyś w budach sprzedawano żołnierzyki, blaszane pistolety, pająki, drewniane koniki, gliniane koguciki.  Takie wszystko i nic. Na pograniczu tandety i przydatności. Zwykle nieco przepłacone, liche i ładne inaczej. Prawie zupełnie jak dziś, tylko dziś króluje chińszczyzna. Z głośników umieszczonych na zewnątrz świątyni  dobiega śpiew. Poszczególni wierni jak krople coraz liczniej wnikają w strumień, który w sobotę  przed mszą św. odpustową z nieszporami przekształca się w  rwącą rzekę  ludu. Kościół „otulony” jest  koncentrycznymi pierścieniami spowiadających się. Pod sobotami kościoła, w ustawionych konfesjonałach kapłani słuchają spowiedzi. Tłum ludzi, jednych wchodzących do kościoła odpustowego, a drugich już wychodzących.  Z oddali płynie tubalny odgłos orkiestry dętej, a dźwięk dzwonka oznajmia, że procesja parafialna dotarła do celu. Za chwilę rozpocznie się msza św. koncelebrowana wzbogacona nieszporami, podczas której zostanie wygłoszone pierwsze kazanie odpustowe. Po ceremonii do północy trwa w kościele adoracja Najświętszego Sakramentu. W latach 70.  i 80.  XX w. na placu odpustowym organizowano spotkania dla młodzieży z pieśnią religijną. Z nostalgią wspominają oleśnianie występy muzycznych  zespołów parafialnych – grupy charyzmatycznego ks. Bogdana Kicingera – Renatę Maroń, Anetę Pabian, Sylwię i Barbarę Gaidę,  Bożenę Salską, Jolantę Małecką, Małgorzatę Parkitną, Bożenę Brzęczek, Marię Kosmalę,  Romana Jagiełę, Bogusława Wyrębaka, Zygmunta Pchałka, Jungmanna oraz zespół Ernesta Hobera – śpiewające siostry Gruca, Krehe, Musiał, Lidię Zorembę, Małgorzatę Skowronek, czy  Brygidę Logiewę, grających Ernesta Hobera,  Piotra Kusa, Andrzeja Rataja, Joachima Wójcika, Krystiana i Gerarda Kalejów. Na oleskich odpustach występował także zespół, w którym grali:  Grzegorz Polak, Piotr Lukosik, Konrad Lukosik, Andrzej Domin, a śpiewały Małgorzata Skowronek, Brygida Logiewa, Barbara Musiał, Agata Gmyrek, Lucyna Glombik, Joanna i Mariola Gabryś.  Obecnie  po wieczornej Mszy św. w sobotę  Diakonia Muzyczna Wspólnoty Odnowy w Duchu Św. prowadzi  wieczór  uwielbienia na placu odpustowym.

W niedzielę od wczesnych godzin rannych przy głównym ołtarzu i ołtarzu 14 Wspomożycieli odprawiane są msze św. Najliczniej gromadzą się pielgrzymi na placu przy ołtarzu odpustowym. O godz. 8:00 sprawowana jest tutaj Eucharystia  za polecanych i wypominanych zmarłych, następna o godz. 9:00 w języku niemieckim, podczas której od wielu lat homilie wygłasza nasz krajan, wspominany wcześniej, ks. dr Konrad Freier. Apogeum stanowi suma odpustowa koncelebrowana, której głównej celebransem jest  biskup pomocniczy Diecezji Opolskiej, ponieważ jej pasterz – Ordynariusz Opolski w tym samym dniu przewodniczy uroczystościom  na Górze św. Anny – głównym sanktuarium opolskiej wspólnoty diecezjalnej. W 2011 r.  sumie odpustowej  przewodził ks. bp Andrzej Czaja, Ordynariusz Opolski.  Obchodom odpustowym towarzyszyła poddana renowacji oryginalna figura św. Anny Samotrzeć niesiona w uroczystej procesji. Liturgię wzbogacają orkiestry dęte, chóry i zespoły  śpiewacze. Na zewnątrz nieopodal zakrystii przy stoliku z dewocjonaliami i literaturą religijną wierni składają intencje mszalne i ofiary na utrzymanie zabytkowej świątyni. Niemal zawsze dopisuje słoneczna pogoda, o którą  żarliwie modlił się niegdyś  proboszcz ks. Antoni Kaleja.

        W poniedziałek odprawiana jest msza  św. w intencji dobrodziejów sanktuarium, po czym wierni z zapalonymi świecami, ze śpiewem i modlitwą  wracają w procesji do kościoła parafialnego pw. Bożego Ciała. Odpustowi św. Anny towarzyszą obchody  tzw. Dni Olesna. Od  1992 r. przybrały one formę „Spotkania Oleśnian”, byłych mieszkańców i przyjaciół z partnerskiego miasta Arnsberg. Oleśnianie rozproszeni po całym świecie przyjeżdżają na odpust jak  do domu rodzinnego babki Anienki. Co przyciąga ich do tego miejsca? Czy to, że za każdym zakrętem mogą  spotkać kogoś, kto znał ich dziadków, rodziców, rodzeństwo? Czy to, że można spotkać dobrego znajomego, dawnego sąsiada, jego dzieci czy wnuki?  Czy też może, mimo ich oddalenia,  świadomość, że ta ziemia, ich rodzinna, gdzie całe pokolenia żyły dniem dzisiejszym, martwiąc się o przyszłość i nie zapominały  o własnej przeszłości, jest mimo wszystko ich miejscem na ziemi? Bez poczucia przynależności do miejsca, posiadanego dziedzictwa, przywiązania do wiary przodków i ich tradycji nikt nie jest w stanie umacniać swej tożsamości. A kościół św. Anny jest miejscem, które  pełni rolę stabilizatora  społecznego, zapewniającego  ciągłość i tożsamość kulturową. To miejsce posiada konkretny zbiór atrybutów, decydujących o niepowtarzalnym  charakterze jego krajobrazu. Zachowało ono „swoją duszę”, niezmienną mimo upływu czasu, zmiany granic czy systemów politycznych. Jest depozytem  wartości i drogowskazem ku wartościom. Przebywanie w tym miejscu  niesie doznania metafizyczne. To dlatego tu przyjeżdżają Oleśnianie, także z zagranicy.

        Aby poznać każdy szczegół tego  trwającego  w swoim transcendentnym  spokoju świętego  miejsca,  konieczne  jest nawiedzenie go w samotności i ciszy.  Aby poczuć, jak bije jego żywe serce, należy przybyć tutaj na odpust, gdy wiekowe drzewa szumią serenadę dziękczynienia, a w kościele, jak w inkubatorze, dojrzewa wiara Oleśnian.

Ewa Cichoń

[1]  Degler, Vom  St. Anna –Ablaβ, „Heimatkalender  des Kreises  Rosenberg O/S” , Rosenberg 1933, s. 62.

[2]      Tamże, s. 61.

[3]     K. Kischnick, Rosenberg O./S. in alten Ansichtskarten und Fotografien 1897-1914 / Olesno Śl. na starych widokówkach i fotografiach 1897-1945, Osnabrűck  2003, s. 157.

[4] Rosenberg. 30. Juli 1850.  St. Anna – Ablaß, “Schlesische Zeitung” 1850,  nr 161, s. 4. Wycinki prasowe zostały autorce udostępnione przez  dr Adelheid Glauer.

[5] Rosenberg, 9. Juni 1853. Jesuiten, Evangelische Kirche, Königsschießen, “Schlesische Zeitung” 1853, nr 135, s. 1.

[6] Jesuiten, „Schlesische Zeitung” 1853, nr 150, s. 4.

[7]     J. Lompa,  Dzieje miasta  Olesna, „Głos Olesna” 1973, nr  8,  s. 18.

[8]  Olesno, „Posłaniec Niedzielny” 1899, nr  33,  s. 266.

[9]     Autor błędnie odczytał datę, która zdobi zakrystię. Jest to rok zbudowania obszernej zakrystii, a nie kościoła.

[10]    „Katolik”, 31. 07. 1879 r. nr 31, s. 3.

[11] F. Tschauder, dz. cyt., s. 28.

[12] „Katolik”, 3.08. 1918, nr 93, s. 5.  Adolf Bertram – od 1930  r.  arcybiskup metropolita Wrocławia, kardynał, 13 sierpnia 1930 r..  administrowana przez Bertrama diecezja została podniesiona do rangi arcybiskupstwa, a on sam do godności pierwszego arcybiskupa metropolity wrocławskiego. Miał opinię zwierzchnika diecezji zatroskanego o rozwój życia religijnego, wspierał działalność diecezjalnych stowarzyszeń  Caritasu i Akcji Katolickiej sprzyjał rozwojowi kultury. Po dojściu do władzy Hitlera wielokrotnie protestował przeciwko naruszaniu praw Kościoła. Interweniował w sprawie rekwizycji dóbr kościelnych i zamykaniu organizacji religijnych. Dwukrotnie brał udział w konklawe 1922 i 1939 r.. W 1922 r.   z części diecezji wrocławskiej utworzono Administrację Apostolską na Górnym Śląsku.; od 1925 r. – diecezje katowicką. Swoją troską duszpasterską otaczał mniejszości narodowe, zabiegając, by w kościołach używano w śpiewach i kazaniach języka narodowego. .Po wybuchu II wojny światowej wielokrotnie interweniował w sprawie praw polskich robotników przymusowych, protestował przeciwko próbom wprowadzenia przez władze Rzeszy rozdziału narodowościowego w kościołach oraz przeciwko zakazom sprawowania duszpasterstwa w języku narodowym. Między innymi przypominał swoim księżom, że żaden kapłan nie może nie przyjąć spowiedzi penitenta w języku polskim.

[13]      Opowieść o diable, który przeszkodził w kazaniu o. franciszkanina na odpuście św. Anny autorce przekazała  dr  A. Glauer.

[14]    D. Świtała-Trybek, Święto i zabawa: odpusty parafialne na Górnym Śląsku, Wrocław 2000, s. 143.

[15]    A. Pawlik, Krótka historia pijaństwa w oleskim, „Oleski Telegraf” 2005,  nr  369, s. 11.

[16]    „Katolik”, 3.08. 1918, nr 93, s. 5.